Wiadomości

  • 3 stycznia 2014
  • 4 stycznia 2014
  • wyświetleń: 21063

Templariusz z Pszczyny - wywiad

Jak pszczynianin został templariuszem? - zapraszam na ciekawy wywiad z dr Marianem Małeckim, adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji UJ. Wywiad przeprowadziła Renata Botor z Tygodnika Echo.

Echo: - Powiedzieć o sobie "jestem templariuszem" - brzmi dość... zaskakująco.

Marian Małecki: - No tak, choćby z tego względu, że zakon templariuszy został skasowany w 1312 r. i aż do 1979 r. nie był w żaden sposób zgodnie z prawem kanonicznym odtworzony. Poza tym kiedy kończyła się historia tego zakonu, zaczynała się jego legenda.

Marian Małecki
dr Marian Małecki - ur. w 1969 r., pszczynianin, jest adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji UJ. Zajmuje się historią średniowiecznych zakonów rycerskich, archeologią prawa i prawem dogmatycznym. Opublikował 11 książek (w tym także poświęconych historii Pszczyny) oraz kilkadziesiąt artykułów naukowych. Należy do kilku polskich i międzynarodowych organizacji naukowych. Publikuje m.in. w Wielkiej Brytanii, Portugalii, Francji, a ostatnio także na Ukrainie. · fot. Renata Botor / Tygodnik Echo


- Skarby, święty Graal...

- A także legendy dotyczące masonerii. To wszystko narosło wokół historycznych templariuszy, którzy ani z jednym, ani z drugim nie mają jednak nic wspólnego.

- Odrodzili się dopiero w 1979 r.?

- W 1979 r. książę włoski Alberto Cristoffani della Magione zwrócił się do Jana Pawła II z prośbą o restytucję zakonu w oparciu o pierwotną regułę. Przypuszcza się, że regułę tę napisał św. Bernard z Clairvaux, cysters, jeden z najwybitniejszych filozofów średniowiecza. Reguła miała m.in. pozwolić na wciągnięcie - w jakimś sensie - do zakonu osób świeckich. Za zgodą Jana Pawła II w Poggibonsi koło Sieny zakon został restytuowany. Na jego czele stanął wspomniany książę z Toskanii. Zakon o trzymał regułę, której wszelkie zmiany muszą być każdorazowo zatwierdzane przez arcybiskupa Sieny. Od dwóch lat kapituły zbierające się we Włoszech idą w stronę stworzenia tu życia konwentualnego.

- I jak pszczynianin Marian Małecki został templariuszem?

- Historia templariuszy interesowała mnie już w dzieciństwie. - "Pan Samochodzik"? - Nie, książka Jadwigi Żylińskiej "Odzyskana korona", która opowiadała o templariuszach w Polsce, a nawet na Śląsku - w Oleśnicy Małej. Była to historia, która mnie zafascynowała. Potem postanowiłem te tematy zgłębiać od strony naukowej.

- To już chyba na studiach.

- W szkole średniej i na studiach. Pierwszą moją naukową publikacją był "Proces templariuszy we Francji 1307-1314".

- Wiedziałeś już wtedy, że templariusze się odrodzili?

- Nie, to była wyłącznie pasja.

- To jak trafiłeś do współczesnych templariuszy?

- Poznałem kiedyś archeologa z Torunia, dra Przemysława Kołosowskiego, który zajmował się historią templariuszy na terenach Polski. Zostałem przez niego zaproszony na wykład o procesie templariuszy. Okazało się, że działa stowarzyszenie "Szlak templariuszy". Trzy lata później dowiedziałem się, że we Włoszech istnieje odrodzona przez naszego papieża część zakonu i ma siedzibę w okolicach Toskanii. Dotarłem do zakonu o nazwie Ordo Militie Templi (OMT), mających właśnie siedzibę w Poggibonsi koło Sieny. To niewielka posiadłość z XI w., z romańskim kościołem i obrazem Matki Boskiej - patronki templariuszy - przy ołtarzu.

- Pojechałeś i tak po prostu zostałeś rycerzem?

- Pisałem do nich wcześniej, ale nie było odpowiedzi. Latem pojechałem na wakacje do Toskanii i oczywiście zajrzałem do Poggibonsi. Wszystko było tam pozamykane. Pamiętam, że modliłem się, by Bóg dał mi jakiś znak - co dalej robić. Kiedy po godzinie czekania pisałem list do wielkiego mistrza, zauważyłem, że ktoś podjechał pod kościół. Nie wiedziałem wówczas, że był to kanclerz zakonu (druga osoba po wielkim mistrzu). Miałem zamiar porozmawiać pół godziny, rozmawialiśmy trzy. W następnych dniach zostałem zaproszony do jednej z posiadłości wielkiego mistrza w górach Toskanii. Dotarłem tam na "Anioł Pański", który odmówiliśmy wspólnie z kapelanem zakonu i grupą włoskich skautów. I można powiedzieć, że tak się zaczęła ta przygoda.

- Nie było chwili zawahania, czy to na przykład nie jakaś sekta?

- Była. Ale okazało się, że to zakon będący organizacją Kościoła rzymskokatolickiego, bardzo ortodoksyjny jeśli chodzi o wartości chrześcijańskie. To podejście było dla mnie przełomowe, gdyż obawiałem się kolejnej organizacji pseudotemplariuszy. Zaprosiłem następnie wielkiego mistrza do Polski. Przyjechał, zamieszkał w opactwie benedyktynów w Tyńcu. Pojechaliśmy na Jasną Górę. Wyjeżdżając, przekazał mi pieczęć i zaprosił na posiedzenie kapituły do Włoch, gdzie przy okazji odbyły się inwestytury. Było to w 2009 r. Dostałem wówczas dokument, w którym wielki mistrz mianował mnie preceptorem na Polskę. Jestem zatem upoważniony do tworzenia struktur zakonu w Polsce.

- Przyjęciu do grona rycerzy towarzyszyła ceremonia?

- Tak. Odbywa się ona we Włoszech. Osoba powołana do stanu rycerskiego - tak jak miało to miejsce w średniowieczu - musi w przeddzień inwestytury czuwać do północy w kościele, leżąc plackiem przed ołtarzem i modląc się. Następnego dnia odbywa się msza św., a po niej ceremonia pasowania na rycerza ze złożeniem przyrzeczenia, co jednak nie zmienia faktu, że dalej jest się osobą świecką. Osoba, która należy do zakonu, "żyje według stanu", czyli...

- ...jeśli ktoś jest żonaty, pozostaje nim nadal.

- Dokładnie tak. Ale jest też oczywiście grupa księży w zakonie. Jeden z nich, kapelan wielkiego mistrza, należy do zakonu paulinów na Węgrzech. - Pasowanie wiąże się z określonymi atrybutami? - Dostaje się biały płaszcz i habit z czerwonym krzyżem templariuszy. Dostaje się też sygnet - symbol otrzymanej inwestytury oraz krzyż.

- Rycerz pasowany jest mieczem?

- Tak, jest to oryginalny średniowieczny miecz, należący do wielkiego mistrza. Przyklęka się, a wtedy wielki mistrz uderza mieczem w ramię. Poza tym uderza nowo przyjętego w twarz. - Czym uderza? - No... ręką.

- Po co? Żeby upokorzyć?

- Nie. Towarzyszy temu łacińska formuła. Uderzenie następuje po to, by kandydat nie zapomniał treści przysięgi i nie pozwolił znieważać się w przyszłości. Zostaje się potem w pisanym do księgi tego zakonu, a na końcu odbywa się uroczystość świecka.

- Kobiety też mogą być w zakonie?

- Tak, są pasowane jako damy.

- Odbywa się to podobnie, z uderzeniem w twarz? - Nie, kobietom oszczędza się uderzenia. Damy otrzymują biały welon z czerwonym krzyżykiem, nie mają też habitów. Poza tym dostają także sygnet i krzyż

- Wyczytałam, że pasowane są nie mieczem, tylko różą.

- Nie słyszałem.

- Każdy może być przyjęty do tego zakonu?

- Przyjmuje się osoby, które mają pochodzenie szlacheckie albo które żyją życiem chrześcijańskim, ale heroicznie. Nie jest więc tak łatwo.

- W twoim przypadku?

- Chyba to pierwsze zdecydowało. Jest to jednak zakon, który nie ściąga baranków tylko ludzi o różnych życiorysach, często skomplikowanych, ale mogących i chcących do zakonu coś wnieść, a co najważniejsze - zmienić swoje życie, zapraszając do niego Chrystusa.

- To ilu jest w Polsce rycerzy?

- Na całym świecie 65, w Polsce dwóch.

- W Internecie doczytałam się, że w Polsce jest 34.

- To ludzie, którzy należą do jakichś ekumenicznych zakonów, niemających nic wspólnego z odnowionym przez Jana Pawła II zakonem templariuszy w Poggibonsi koło Sieny. Jest np. zakon OSMTH z siedzibą w Katowicach-Ligocie.

- Skąd pewność, że ty jesteś tym prawdziwym templariuszem?

- To jest zakon odnowiony przez papieża, wyznający zasady Kościoła rzymskokatolickiego, nie innego, wraz ze wszystkimi wynikającymi stąd konsekwencjami dla życia katolika. Zakon ten nie zajmuje się niczym innym jak modlitwą, jałmużną, przede wszystkim pokorą w życiu. W odniesieniu do niego została wydana zgoda w 1979 r. - tylko dla OMT z siedzibą w Sienie. Inne organizacje (jest ich w Polsce kilka) nie mają z tym zakonem nic wspólnego.

- Czyli wyróżnikiem jest siedziba w Sienie?

- Tak. Niestety, templariuszy utożsamia się z kimś, kim oni nigdy nie byli. Czy ktoś kiedyś czytał coś o ich duchowości, czytał modlitwy przez nich pisane, wie coś o ich męstwie w obronie chrześcijaństwa? Tymczasem powstają kolejne historyjki, które jakkolwiek ciekawe i sensacyjne, nic nie wnoszą do prawdziwej historii zakonu. I niestety tak działa masa ludzi. Zanim trafiłem do OMT, śledziłem wiele różnych organizacji, ale one moim zdaniem czynią wiele zła templariuszom, jak i całemu Kościołowi. Tu fundamentem nie może być ekumenizm, bo przecież katolicy mają surowsze zasady życia niż inni. Różnić należy się pięknie, ale nie można godzić się na wszystko. Podstawą jest wspomniana reguła zatwierdzona przez Jana Pawła II, potem Benedykta XVI. We właściwym zakonie templariuszy ludzie się zajmują prawie wyłącznie modlitwą. Nie chodzi więc o działalność gospodarczą, ekologiczną, tworzenie grup rekonstrukcji historycznej. Codzienne uczestnictwo we mszy, codzienne czytanie brewiarza, pokora - to klucz do zrozumienia zakonu w Poggibonsi.

- Dostałeś misję tworzenia struktur zakonu w Polsce. Minęły cztery lata i jest was, jak mówisz, jedynie dwóch. To gdzie te struktury?

- Jest nas jednak więcej niż dwóch (nowicjusze). Ale kogo przyjmować do zakonu, skoro większość ze zgłaszających się chciałaby przechadzać się w habitach,paradować podczas nabożeństw i procesji, pokazując coś, co fundamentalnie sprzeczne jest z ideą tego zakonu. Splendory, nagłaśnianie siebie i swoich osiągnięć - to motywacja większości chętnych. Jakieś 99 proc. osób, które planowały wstąpić do zakonu, postrzegało to w taki sposób: być na świeczniku i oto my - ci lepsi - templariusze, wkraczamy na scenę. To jest chore.

- Nie ma występów.

- Przesłanie reguły zakonu jest dokładnie odwrotne! Habit i ceremonie to ostatnia rzecz, która tu jest istotna. Chodzi o bardzo proste rzeczy: codzienną modlitwę brewiarza po łacinie oraz o życie zgodne z wartościami chrześcijańskimi. Nowicjat trwa dwa lata, potem musi być sporządzona opinia proboszcza, z parafii, w której mieszka kandydat (ja też wysyłałem opinię o sobie do Sieny zanim zostałem zaproszony na posiedzenie kapituły). To informacja o tym, że dana osoba jest katolikiem, praktykującym itd. Musi być też dostarczona opinia preceptora w danym kraju i opinia kapelana, który rozważy, czy dany człowiek się do tego nadaje, czy przyszedł tu tylko, by pobawić się w rycerzyka.

- Ilu było kandydatów?

- Około 30.

- Jak reagowali na: "Przepraszam, ale nie możesz być rycerzem"?

- Bardzo negatywnie, obrażali się. Co przeżyłem, to moje. Ale jedni chcieli kupować komandorie, inni chcieli już w płaszczach występować, jeszcze inni tworzyć coś w rodzaju bojówek katolickich, były też pomysły ekologiczne i wiele innych. Pomysły były naprawdę nieziemskie i trzeba było powiedzieć: nie. Ci ludzie odnajdywali się potem w różnych grupach rekonstrukcyjnych i nie tylko.

- Być templariuszem - do tego jednym z dwóch w kraju - to też trochę splendor...

- No tak - może to tak wyglądać. Tylko... ja też w życiu trochę przeżyłem. Nie jest tak, że to szybko u mnie nastąpiło. Musiałem wiele złych i nie tylko złych swoich przyzwyczajeń zniszczyć, zrozumieć też istotę swojego życia chrześcijańskiego. Trzeba było z wielu rzeczy zrezygnować, by w końcu zrozumieć, o co chodzi, choć dalej muszę wiele się uczyć i jeszcze więcej zmieniać.

- Ile współczesny templariusz ma wspólnego ze średniowiecznym?

- Ideały, poczucie przynależności do tamtej grupy braci - rycerzy; poczucie honoru; myślę, że męstwo, czyli cechy, których coraz mniej w zniewieściałym społeczeństwie; reguła zbliżona do tej z czasów św. Bernarda z Clairvaux; dążenie do tego, by struktury zakonu templariuszy przyjęły formę zakonu konwentualnego. Wierność zasadom katolickim. A na dzień dobry: proste gesty jak przeżegnanie się w restauracji przed rozpoczęciem posiłku, niewstydzenie się swej wiary. To także walka o dobre imię Kościoła - bardzo istotna w dzisiejszym świecie, kiedy następuje laicyzacja.

Chodzi na przykład o bronienie Kościoła w sytuacji, gdy wszyscy murem mówią, że są w nim wyłącznie pedofile, choć statystyka mówi, że to jeden na tysiąc. Mówienie takich niepopularnych prawd jest wyzwaniem współczesnych chrześcijan. Tak naprawdę walka Rycerzy Świątyni nie rozgrywa się dziś na etapie wojen religijnych. Ona się rozgrywa na etapie walki świata zlaicyzowanego, wyprutego z wartości chrześcijańskich, gdzie pojawiają się nowe wzorce kulturowe (gender itd.). To stanowi wyzwanie dla współczesnego katolika. Bycie katolikiem w Polsce nic nie kosztuje, w innych rejonach świata jest o wiele trudniej.

- Nie jest potrzebne pasowanie na rycerza, by być dobrym chrześcijaninem.

- Tak, człowiek szlachetny po prostu nim jest, staje się szlachcicem, choć o tym może nawet nie wiedzieć. U mnie na potrzebę przynależenia do templariuszy złożyły się różne czynniki: zainteresowania z czasów dzieciństwa, potem badania naukowe, chrześcijańskie podejście i wartości, jakie niósł ten zakon w swej historii. Utożsamiam się z z ideą rycerzy - przelewali krew za wartości, które są mi bliskie. A to, czy się ubieram w płaszcz, nie ma najmniejszego znaczenia.

- Nie widzisz żadnych błędów u dawnych templariuszy?

- Widzę. Największe to pycha, arogancja, buta, przeświadczenie o własnej wartości.Pogarda do świata, lekceważenie śmierci. - I mimo to są wzorcem? - Wzorcem jest reguła tego zakonu. Wzorcem jest postawa św. Jana de Montfort, zachowanie takich jak on ludzi, gdy ginęli za Chrystusa, ich męstwo (mieli wybór: daruje się im życie, ale przyjmują islam, albo tracą je, pozostając chrześcijanami). I oni wybierali to drugie. To jest dla mnie ważne.

- Gdybyś się znalazł w takiej sytuacji...

- Oby nie było takiej sytuacji, ale Pan Bóg może w każdej chwili powiedzieć: karta na stół i sprawdzamy. Dotyczy to mnie, ale i każdego innego katolika... Wielu chrześcijan, jak mówią statystyki co trzy minuty ginie za wiarę. Oni zdają swój egzamin we współczesnym świecie.

- Pierwotnym celem templariuszy była ochrona pielgrzymów podróżujących do Ziemi Świętej. Ty też tam jeździsz. To ma związek z zakonem?

- Jestem przewodnikiem po Ziemi Świętej, ale zrodziło się to niedawno i wynika z zainteresowań. Nie ma jednak nic wspólnego z zadaniami rycerza. No chyba tyle, iż staram się zawsze bezpiecznie oprowadzić po Ziemi Świętej towarzyszące mi osoby tak jak to robili templariusze.

----

Z historii templariuszy...

Templariuszy skasowano na podstawie pogłosek, bez osądzania o ich winie. Król Francji Filip Piękny był zadłużony u templariuszy na kwotę 300 tys. florenów w złocie. Jako że nie lubił oddawać pieniędzy, znalazł powód, by zakonu się pozbyć. Innym powodem kasacji było to, że chciał zostać wielkim mistrzem zakonu, na co się nie zgodziła kapituła zakonna. Powstał afront, stąd zemsta. Proces rozpoczął się 13 października 1307 r., a ostatecznie zakończył się dopiero w 1314 r. Dwa lata po kasacie zakonu, co nastąpiło na soborze viennejskim, przywódcy zakonu zostali osądzeni w Paryżu przez profesorów Sorbony. Ci zwrócili się o wydanie wyroku przez papieża. Gdy o tym dowiedział się Filip IV Piękny, jeszcze tego samego dnia postanowił spalić templariuszy jako zatwardziałych heretyków. Wieczorem 18 marca 1314 r. zostali spaleni na wyspie Javiaux (Wyspa Trzcin) na Sekwanie. Nie zachowywali się jednak jak heretycy, ale męczennicy: zmówili modlitwę do Matki Boskiej i spłonęli, patrząc na katedrę Notre-Dame. Ludzie z okolicznych domów płynęli na Wyspę Trzcin, zabierali zwęglone kości templariuszy i przechowywali jako relikwie. Obecnie prowadzony jest we Włoszech proces w sprawie beatyfikacji Jakuba de Molay, spalonego wówczas ostatniego wielkiego mistrza zakonu. Ale zakon ma już też swojego świętego - Jana de Montfort, związanego z Ziemią Świętą i Cyprem.

Renata Botor / Tygodnik Echo

Komentarze

Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu pless.pl zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.